Przedziwny sen, który dręczył
ją całą noc, wprowadził ją rano w pewnego rodzaju trans. Niczym
zombie powlokła się do łazienki, wykonując automatycznie poranne
czynności. Zupełnie nie zwracała na nic uwagi, myślami nadal
błądząc w krainie snów. Ogarniała ją dziwna tęsknota za tym,
co udało jej się doświadczyć tej nocy. I myślała, że
pozostanie w takim stanie psychicznym już na zawsze, że ta tęsknota
pochłonie ją całkowicie, dopóki nie zanurzyła się w lodowatej
wodzie, która rozbudziła jej ciało i umysł. To było jak grom z
jasnego nieba. Porażona zimnem, wzdrygnęła się i szybko
oprzytomniała. Zdała sobie też sprawę z tego, jak niemiłosiernie
boli ją głowa, jak bardzo nadwrażliwe jest jej ciało, jak
zmęczone są jej mięśnie. Była cała rozpalona, a lodowata woda
szybko przestała robić na niej jakiekolwiek wrażenie. Przestała
pomagać, a wręcz jeszcze bardziej doprowadzała ją do szału.
Szybko wyskoczyła z wanny, niemalże zabijając się przy tym na
mokrych płytkach. Spanikowana chwyciła się stojącej obok szafki,
by się zatrzymać, i odetchnęła z ulgą, kiedy jej się to udało.
Ostrożnie wyprostowała się i, tym razem, powoli zaczęła stawiać
kroki. Zaraz jednak zatrzymała się w szoku. Nie mogła oderwać
ręki od szafki. Na początku pomyślała, że może pani Brown znów
postanowiła ją posklejać i nie uprzedziła jej, dlatego jej ręka
przykleiła się do mebla. Dopiero, kiedy rzuciła w tamtą stronę
okiem, uświadomiła sobie, że jej paznokcie wbiły się w blat jak
w masło i utknęły tam. Wybałuszyła oczy i przykucnęła, by się
temu przyjrzeć.
- Chyba nadal śnię. - Wyszeptała do siebie.
Zaparła się drugą ręką o róg mebla, a następnie zaczęła się
z nim dziko szarpać. Szło jej to dość opornie, a kiedy już miała
zrezygnować z całej tej zabawy i przejść do odcięcia sobie dłoni
szczoteczką do zębów, szafka ustąpiła i uwolniła ją.
Zmarszczyła brwi i spojrzała na głębokie bruzdy, jakie
pozostawiły jej paznokcie na lakierowanej powierzchni. Przeniosła
wzrok na swoje palce, a potem uświadomiła sobie, że chyba nie
powinna była jeszcze odstawiać leków. Zaczynała mieć jakieś
urojenia, który zdecydowanie nie powinny mieć miejsca. Jej
paznokcie były całkowicie spiłowane. Nie mogła nimi podrapać
siebie, a co dopiero mebla. Może faktycznie po prostu przykleiła
się do niego, a cały ten bajzel został wcześniej zrobiony przez
Maxa. Dobrze wiedziała, jak bardzo lubił niszczyć rzeczy. To na
pewno była jego robota.
Podniosła się z kucek, chwytając
po drodze ręcznik i owijając się nim ciasno. Zadowolona podniosła
wzrok i zamarła. Zdała sobie sprawę, że pierwszy raz, odkąd
tutaj mieszkała, nie brała gorącej kąpieli, przez co ogromne
lustro nie zaparowało. Dzięki temu mogła unikać swojego odbicia
podczas wszelakich toaletowych czynności. A teraz... Teraz widziała
siebie. Widziała swoje dwukolorowe oczy, które patrzyły na nią,
rozszerzone z przerażenia i szoku. Lewe było brązowe, momentami
podchodzące w czerń, a prawe – tak jasnoniebieskie, że aż
srebrne. Okalały je gęste, ciemne rzęsy, które tylko przyciągały
większą uwagę do jej oczu. Nienawidziła tego. Mimowolnie zerknęła
na swoje duże usta, które teraz były zaschnięte i dygotały tak
samo, jak jej całe ciało. Lekko zadarty nos powodował, że ludzie
często brali ją za zarozumiałą. Dzięki niemu jej delikatne rysy
nabierały stanowczości, a to sprawiało, że łatwiej było jej
udawać, że wie, co robi. Piegi obsypywały całą jej twarz i
ciało, odznaczając się na jej ciemnej, złotawej cerze, powodując,
że wyglądała, jakby ktoś obsypał ją piachem. Kręcone,
kasztanowe włosy sterczały teraz na wszystkie strony, przywodząc
jej na myśl grzywę lwa, którego poraził piorun. Były długie i
gęste, dlatego cały czas wiązała je w misternego koka, by je
poskromić. Wiele razy połamała na nich grzebień. Uśmiechnęła
się mimowolnie, kiedy przypomniała sobie, jak pani Brown pierwszy
raz próbowała je rozczesać i w ten sposób straciła swoją
ulubioną szczotkę. I wtedy też dostrzegła dołeczki, które
pojawiały się za każdym razem, kiedy rozciągała usta. Zaskoczona
dotknęła swoich policzków i przybliżyła twarz do lustra, by się
temu przyjrzeć.
- Jo! - Wrzask Margaret tak bardzo ją
wystraszył, że o mało nie dostała zawału. Podskoczyła
przerażona, przesuwając dłonie na pulsujące skronie. Jęknęła
głośno, przykucając. - Jo, chodź tutaj szybko!
- Idę! -
Odkrzyknęła ochryple, krzywiąc się na dźwięk własnego głosu.
Zacisnęła szczękę, a następnie obróciła się i zaczęła
ubierać w pośpiechu. Sukienka, którą na siebie naciągnęła,
zaczęła wywoływać u niej duszności. Było jej za dużo,
potrzebowała czegoś lżejszego. Pomyślała, że przebierze się
dopiero po upewnieniu się, że z panią Brown wszystko w porządku.
Otworzyła z rozmachem drzwi i zamarła, kiedy zobaczyła zszokowany
wyraz na twarzy staruszki.
- Jo. - Szepnęła z przerażeniem w
głosie. - Dlaczego siedziałaś w łazience po ciemku? - I chociaż
Lugo trwała już w bezruchu, to pytanie sparaliżowało ją znacznie
bardziej.
Zachowuj się normalnie. – pomyślała,
sunąc za Margaret po korytarzu. Słyszała jak Max głośno ujada w
salonie, co sprawiało, że miała wrażenie, że jej czaszka
ponownie pęka na kawałki. Cały świat wirował dookoła, ubranie
drażniło jej skórę, a gorąco i dreszcze zaczynały być nie do
zniesienia.
Nie stało się przecież nic dziwnego. - przełknęła
ciężko ślinę, wcale w to nie wierząc. Dobrze wiedziała, że coś
było nie tak. Coś się z nią działo, ale nie miała pojęcia, co.
Podświadomie miała ochotę schować się gdzieś, gdzie nie będzie
musiała nikogo oglądać. Gdzieś, gdzie cisza zapewni jej
bezpieczeństwo.
- Max. - Szepnęła cicho, ledwo poruszając
ustami. Była nawet przekonana, że powiedziała to w głowie, a mimo
to pies jakby usłuchał i nagle zamilkł, pozwalając jej
rozkoszować się chwilową ciszą.
- Musisz to zobaczyć. -
Mówiła pani Brown, prowadząc ją do pokoju dziennego. Odruchowo
rozejrzała się i nie zobaczyła nic dziwnego. Z trudem zmarszczyła
brwi w zdziwieniu, ale wtedy spostrzegła, że starsza kobieta
przystaje przy drzwiach tarasowych, dokładnie tam, gdzie siedział
pies. - Spójrz! - Syknęła głośnym szeptem. Ostrożnie podeszła,
mrużąc obolałe od nadmiaru światła oczy. Minęła chwila zanim
się przyzwyczaiła, co spowodowało, że po jej policzkach popłynęły
łzy wywołane światłowstrętem. Taras wychodził na las, przy
którego skraju postawiony był dom. Max, pomimo swojego charakterku,
był posłusznym psem i nigdy nie opuszczał podwórka, więc
Margaret nie czuła potrzeby, by je ogradzać. I to był błąd. Na
trawniku, znajdującym się przed lasem, wylegiwało się teraz stado
wilków. Tak, stado dzikich, nieokiełznanych wilków, które z
zadowoleniem grzało się w słońcu. W tutejszych rejonach normalnym
było, że zwierzęta krążą po posesjach, ignorowane przez ludzi.
Oczywiście, dopóki nie sprawiały problemów i zagrożenia. Wtedy
wzywało się odpowiednie służby. Dopiero po sekundzie uświadomiła
sobie, że wszystkie zaczęły się podnosić na jej widok,
najwyraźniej zaciekawione jej osobą. Zaskoczona cofnęła się i
ukryła za zasłoną. Dzisiejszy dzień był dziwniejszy niż mogła
się spodziewać.
- Tak, Beth, wilki. Całe stado.
Przyprowadziły nawet młode. Dasz wiarę? - Trzebiotała Margaret do
swojej przyjaciółki przez słuchawkę telefonu. Jo cieszyła się,
że był bezprzewodowy, inaczej staruszka już dawno zabiłaby się o
kabel. Pani Brown zerknęła na nią czujnie, przesuwając się koło
zlewu. - Jo, wszystko w porządku?
Otumaniona i zmęczona
podniosła na nią spojrzenie łzawiących oczu, rozważając
uderzenie głową o stół, by utracić przytomność. Niestety
mięśnie odmawiały jej dzisiaj posłuszeństwa.
- Mam migrenę.
- Powiedziała powoli, zupełnie, jakby każde słowo sprawiało jej
niewyobrażalny ból. - Położę się na podłodze w łazience, tam
jest przyjemnie.
Margaret zmarszczyła brwi i pogrzebała w
jednej z szuflad, podając jej tabletki. Dobrze wiedziała, że były
one nasenne, bo brała je przez dosyć długi czas po wyjściu ze
szpitala. Odstawiła je miesiąc temu, kiedy przestała miewać
dziwne koszmary. Spojrzała z wdzięcznością na staruszkę i szybko
połknęła je, zapijając gorzką herbatą. Wstrzymała odruchy
wymiotne, które nią targnęły i powoli ruszyła do
najciemniejszego i najchłodniejszego pomieszczenia w domu. Łazienka
wydawała jej się teraz zbawieniem.
Kiedy układała głowę
na posadzce, zdawało jej się, że dokładnie słyszy każde słowo,
które wypowiadała jej opiekunka. I każde z nich powodowało w niej
dziwny rodzaj psychicznego bólu, którego do tej pory nie poznała.
-
Wiem, Beth. Wydaje mi się, że to depresja. Może coś sobie
przypomniała. Od pewnego czasu zachowuje się inaczej. Wykrada się
nawet po nocach, myśląc, że tego nie widzę. - Zamilkła na
chwilę, wysłuchując odpowiedzi drugiej staruszki. - Masz rację.
Może trzeba spróbować w zakładzie zamkniętym. Tam psychiatrzy
dobrze się nią zajmą, a tego jej teraz trzeba.
Nieprawda.
Jedyne, czego jej teraz trzeba, to święty spokój. I, żeby głowa
przestała ją boleć. Przez to nie mogła się nawet ruszyć. Nie
mogła się nawet odciąć od słuchania trajkotania Margaret o
psychiatrach, terapiach i tabletkach. Zawsze potrafiła się na to
zamykać, ale dziś nie. Dziś była już na to zbyt zmęczona.
Chciała po prostu pozbyć się całego bólu ze swojego ciała.
Światło rozbłysło niespodziewanie, rażąc nie tylko jej
oczy, ale cały układ nerwowy. Skrzywiła się i chyba nawet
warknęła, próbując ukryć twarz w dłoniach.
- Josephine,
byłoby lepiej, gdybyś przeniosła się na łóżko. - Cichy głos
Margaret rozrywał jej czaszkę i prowokował do ataku. Nagle,
znikąd, obudziła się w niej agresja i wrogość. Chęć uciszenia
wszystkiego, co wydaje dźwięk, byleby tylko przestało.
- Jo,
nie możesz tutaj spać. - Uniosła powoli głowę, a jej kości
zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć. Zacisnęła mocno zęby i
zignorowała wszechobecny ból, powoli podnosząc się z podłogi.
Świat wirował jej przed oczami, a razem z nim tańczył jej żołądek
i błędnik. Staruszka bez słowa podeszła do niej, wślizgując się
pod ramię. Chwyciła ją mocno, a Jo wbiła kurczowo paznokcie w jej
bark, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że przebija nimi skórę
Margaret. Poczuła ten charakterystyczny, metaliczny zapach krwi,
który sprawił, że przez jej ciało przebiegło mnóstwo dreszczy.
I wtedy zewsząd rozległo się głośne wycie wilków. Tak głośne,
że z wrażenia ugięły się pod nią kolana, a głowa niemalże
eksplodowała. Natychmiast dostała odruchów wymiotnych, w
międzyczasie tracąc pole widzenia. Zaczęło jej brakować tchu,
wzroku i czucia. Powoli zaczynała tracić także słuch. I, gdy była
już bliska utraty przytomności, całkowicie przekonana, że umiera,
usłyszała.:
- Cholera, Nina, mówiłaś, że to niemożliwe,
żeby zaczęła się przemieniać!
Witaj! Właśnie przeczytałam wstawione rozdziały. Podoba mi się - budujesz napięcie, zapowiada się bardzo ciekawie, piszesz w płynny i przystępny sposób. Do tego jeszcze budujesz wszystko tak, że czytelnik nie wyobraża sobie zdarzeń, a po prostu je widzi. Podoba mi się, na pewno zostanę tu na dłużej.
OdpowiedzUsuńJedyne, do czego mogę się przyczepić, to długość pierwszego rozdziału - moim zdaniem lepiej by wyglądało, gdyby tworzył całość z drugim.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie:
http://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com/
40 yr old Human Resources Assistant IV Teador Pullin, hailing from Campbell River enjoys watching movies like Godzilla and Sewing. Took a trip to Sacred City of Caral-Supe Inner City and Harbour and drives a Ferrari 250 LM. fantastyczna tresc
OdpowiedzUsuń