czwartek, 23 lutego 2017

Rozdział 3

     Przedziwny sen, który dręczył ją całą noc, wprowadził ją rano w pewnego rodzaju trans. Niczym zombie powlokła się do łazienki, wykonując automatycznie poranne czynności. Zupełnie nie zwracała na nic uwagi, myślami nadal błądząc w krainie snów. Ogarniała ją dziwna tęsknota za tym, co udało jej się doświadczyć tej nocy. I myślała, że pozostanie w takim stanie psychicznym już na zawsze, że ta tęsknota pochłonie ją całkowicie, dopóki nie zanurzyła się w lodowatej wodzie, która rozbudziła jej ciało i umysł. To było jak grom z jasnego nieba. Porażona zimnem, wzdrygnęła się i szybko oprzytomniała. Zdała sobie też sprawę z tego, jak niemiłosiernie boli ją głowa, jak bardzo nadwrażliwe jest jej ciało, jak zmęczone są jej mięśnie. Była cała rozpalona, a lodowata woda szybko przestała robić na niej jakiekolwiek wrażenie. Przestała pomagać, a wręcz jeszcze bardziej doprowadzała ją do szału. Szybko wyskoczyła z wanny, niemalże zabijając się przy tym na mokrych płytkach. Spanikowana chwyciła się stojącej obok szafki, by się zatrzymać, i odetchnęła z ulgą, kiedy jej się to udało. Ostrożnie wyprostowała się i, tym razem, powoli zaczęła stawiać kroki. Zaraz jednak zatrzymała się w szoku. Nie mogła oderwać ręki od szafki. Na początku pomyślała, że może pani Brown znów postanowiła ją posklejać i nie uprzedziła jej, dlatego jej ręka przykleiła się do mebla. Dopiero, kiedy rzuciła w tamtą stronę okiem, uświadomiła sobie, że jej paznokcie wbiły się w blat jak w masło i utknęły tam. Wybałuszyła oczy i przykucnęła, by się temu przyjrzeć. 
- Chyba nadal śnię. - Wyszeptała do siebie. Zaparła się drugą ręką o róg mebla, a następnie zaczęła się z nim dziko szarpać. Szło jej to dość opornie, a kiedy już miała zrezygnować z całej tej zabawy i przejść do odcięcia sobie dłoni szczoteczką do zębów, szafka ustąpiła i uwolniła ją. Zmarszczyła brwi i spojrzała na głębokie bruzdy, jakie pozostawiły jej paznokcie na lakierowanej powierzchni. Przeniosła wzrok na swoje palce, a potem uświadomiła sobie, że chyba nie powinna była jeszcze odstawiać leków. Zaczynała mieć jakieś urojenia, który zdecydowanie nie powinny mieć miejsca. Jej paznokcie były całkowicie spiłowane. Nie mogła nimi podrapać siebie, a co dopiero mebla. Może faktycznie po prostu przykleiła się do niego, a cały ten bajzel został wcześniej zrobiony przez Maxa. Dobrze wiedziała, jak bardzo lubił niszczyć rzeczy. To na pewno była jego robota.
Podniosła się z kucek, chwytając po drodze ręcznik i owijając się nim ciasno. Zadowolona podniosła wzrok i zamarła. Zdała sobie sprawę, że pierwszy raz, odkąd tutaj mieszkała, nie brała gorącej kąpieli, przez co ogromne lustro nie zaparowało. Dzięki temu mogła unikać swojego odbicia podczas wszelakich toaletowych czynności. A teraz... Teraz widziała siebie. Widziała swoje dwukolorowe oczy, które patrzyły na nią, rozszerzone z przerażenia i szoku. Lewe było brązowe, momentami podchodzące w czerń, a prawe – tak jasnoniebieskie, że aż srebrne. Okalały je gęste, ciemne rzęsy, które tylko przyciągały większą uwagę do jej oczu. Nienawidziła tego. Mimowolnie zerknęła na swoje duże usta, które teraz były zaschnięte i dygotały tak samo, jak jej całe ciało. Lekko zadarty nos powodował, że ludzie często brali ją za zarozumiałą. Dzięki niemu jej delikatne rysy nabierały stanowczości, a to sprawiało, że łatwiej było jej udawać, że wie, co robi. Piegi obsypywały całą jej twarz i ciało, odznaczając się na jej ciemnej, złotawej cerze, powodując, że wyglądała, jakby ktoś obsypał ją piachem. Kręcone, kasztanowe włosy sterczały teraz na wszystkie strony, przywodząc jej na myśl grzywę lwa, którego poraził piorun. Były długie i gęste, dlatego cały czas wiązała je w misternego koka, by je poskromić. Wiele razy połamała na nich grzebień. Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy przypomniała sobie, jak pani Brown pierwszy raz próbowała je rozczesać i w ten sposób straciła swoją ulubioną szczotkę. I wtedy też dostrzegła dołeczki, które pojawiały się za każdym razem, kiedy rozciągała usta. Zaskoczona dotknęła swoich policzków i przybliżyła twarz do lustra, by się temu przyjrzeć.
- Jo! - Wrzask Margaret tak bardzo ją wystraszył, że o mało nie dostała zawału. Podskoczyła przerażona, przesuwając dłonie na pulsujące skronie. Jęknęła głośno, przykucając. - Jo, chodź tutaj szybko!
- Idę! - Odkrzyknęła ochryple, krzywiąc się na dźwięk własnego głosu. Zacisnęła szczękę, a następnie obróciła się i zaczęła ubierać w pośpiechu. Sukienka, którą na siebie naciągnęła, zaczęła wywoływać u niej duszności. Było jej za dużo, potrzebowała czegoś lżejszego. Pomyślała, że przebierze się dopiero po upewnieniu się, że z panią Brown wszystko w porządku. Otworzyła z rozmachem drzwi i zamarła, kiedy zobaczyła zszokowany wyraz na twarzy staruszki. 
- Jo. - Szepnęła z przerażeniem w głosie. - Dlaczego siedziałaś w łazience po ciemku? - I chociaż Lugo trwała już w bezruchu, to pytanie sparaliżowało ją znacznie bardziej. 

      Zachowuj się normalnie. – pomyślała, sunąc za Margaret po korytarzu. Słyszała jak Max głośno ujada w salonie, co sprawiało, że miała wrażenie, że jej czaszka ponownie pęka na kawałki. Cały świat wirował dookoła, ubranie drażniło jej skórę, a gorąco i dreszcze zaczynały być nie do zniesienia. 
Nie stało się przecież nic dziwnego. - przełknęła ciężko ślinę, wcale w to nie wierząc. Dobrze wiedziała, że coś było nie tak. Coś się z nią działo, ale nie miała pojęcia, co. Podświadomie miała ochotę schować się gdzieś, gdzie nie będzie musiała nikogo oglądać. Gdzieś, gdzie cisza zapewni jej bezpieczeństwo. 
- Max. - Szepnęła cicho, ledwo poruszając ustami. Była nawet przekonana, że powiedziała to w głowie, a mimo to pies jakby usłuchał i nagle zamilkł, pozwalając jej rozkoszować się chwilową ciszą. 
- Musisz to zobaczyć. - Mówiła pani Brown, prowadząc ją do pokoju dziennego. Odruchowo rozejrzała się i nie zobaczyła nic dziwnego. Z trudem zmarszczyła brwi w zdziwieniu, ale wtedy spostrzegła, że starsza kobieta przystaje przy drzwiach tarasowych, dokładnie tam, gdzie siedział pies. - Spójrz! - Syknęła głośnym szeptem. Ostrożnie podeszła, mrużąc obolałe od nadmiaru światła oczy. Minęła chwila zanim się przyzwyczaiła, co spowodowało, że po jej policzkach popłynęły łzy wywołane światłowstrętem. Taras wychodził na las, przy którego skraju postawiony był dom. Max, pomimo swojego charakterku, był posłusznym psem i nigdy nie opuszczał podwórka, więc Margaret nie czuła potrzeby, by je ogradzać. I to był błąd. Na trawniku, znajdującym się przed lasem, wylegiwało się teraz stado wilków. Tak, stado dzikich, nieokiełznanych wilków, które z zadowoleniem grzało się w słońcu. W tutejszych rejonach normalnym było, że zwierzęta krążą po posesjach, ignorowane przez ludzi. Oczywiście, dopóki nie sprawiały problemów i zagrożenia. Wtedy wzywało się odpowiednie służby. Dopiero po sekundzie uświadomiła sobie, że wszystkie zaczęły się podnosić na jej widok, najwyraźniej zaciekawione jej osobą. Zaskoczona cofnęła się i ukryła za zasłoną. Dzisiejszy dzień był dziwniejszy niż mogła się spodziewać. 

- Tak, Beth, wilki. Całe stado. Przyprowadziły nawet młode. Dasz wiarę? - Trzebiotała Margaret do swojej przyjaciółki przez słuchawkę telefonu. Jo cieszyła się, że był bezprzewodowy, inaczej staruszka już dawno zabiłaby się o kabel. Pani Brown zerknęła na nią czujnie, przesuwając się koło zlewu. - Jo, wszystko w porządku?
Otumaniona i zmęczona podniosła na nią spojrzenie łzawiących oczu, rozważając uderzenie głową o stół, by utracić przytomność. Niestety mięśnie odmawiały jej dzisiaj posłuszeństwa.
- Mam migrenę. - Powiedziała powoli, zupełnie, jakby każde słowo sprawiało jej niewyobrażalny ból. - Położę się na podłodze w łazience, tam jest przyjemnie. 
Margaret zmarszczyła brwi i pogrzebała w jednej z szuflad, podając jej tabletki. Dobrze wiedziała, że były one nasenne, bo brała je przez dosyć długi czas po wyjściu ze szpitala. Odstawiła je miesiąc temu, kiedy przestała miewać dziwne koszmary. Spojrzała z wdzięcznością na staruszkę i szybko połknęła je, zapijając gorzką herbatą. Wstrzymała odruchy wymiotne, które nią targnęły i powoli ruszyła do najciemniejszego i najchłodniejszego pomieszczenia w domu. Łazienka wydawała jej się teraz zbawieniem.
     Kiedy układała głowę na posadzce, zdawało jej się, że dokładnie słyszy każde słowo, które wypowiadała jej opiekunka. I każde z nich powodowało w niej dziwny rodzaj psychicznego bólu, którego do tej pory nie poznała.
- Wiem, Beth. Wydaje mi się, że to depresja. Może coś sobie przypomniała. Od pewnego czasu zachowuje się inaczej. Wykrada się nawet po nocach, myśląc, że tego nie widzę. - Zamilkła na chwilę, wysłuchując odpowiedzi drugiej staruszki. - Masz rację. Może trzeba spróbować w zakładzie zamkniętym. Tam psychiatrzy dobrze się nią zajmą, a tego jej teraz trzeba. 
Nieprawda. Jedyne, czego jej teraz trzeba, to święty spokój. I, żeby głowa przestała ją boleć. Przez to nie mogła się nawet ruszyć. Nie mogła się nawet odciąć od słuchania trajkotania Margaret o psychiatrach, terapiach i tabletkach. Zawsze potrafiła się na to zamykać, ale dziś nie. Dziś była już na to zbyt zmęczona. Chciała po prostu pozbyć się całego bólu ze swojego ciała. 
      Światło rozbłysło niespodziewanie, rażąc nie tylko jej oczy, ale cały układ nerwowy. Skrzywiła się i chyba nawet warknęła, próbując ukryć twarz w dłoniach. 
- Josephine, byłoby lepiej, gdybyś przeniosła się na łóżko. - Cichy głos Margaret rozrywał jej czaszkę i prowokował do ataku. Nagle, znikąd, obudziła się w niej agresja i wrogość. Chęć uciszenia wszystkiego, co wydaje dźwięk, byleby tylko przestało. 
- Jo, nie możesz tutaj spać. - Uniosła powoli głowę, a jej kości zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć. Zacisnęła mocno zęby i zignorowała wszechobecny ból, powoli podnosząc się z podłogi. Świat wirował jej przed oczami, a razem z nim tańczył jej żołądek i błędnik. Staruszka bez słowa podeszła do niej, wślizgując się pod ramię. Chwyciła ją mocno, a Jo wbiła kurczowo paznokcie w jej bark, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że przebija nimi skórę Margaret. Poczuła ten charakterystyczny, metaliczny zapach krwi, który sprawił, że przez jej ciało przebiegło mnóstwo dreszczy. I wtedy zewsząd rozległo się głośne wycie wilków. Tak głośne, że z wrażenia ugięły się pod nią kolana, a głowa niemalże eksplodowała. Natychmiast dostała odruchów wymiotnych, w międzyczasie tracąc pole widzenia. Zaczęło jej brakować tchu, wzroku i czucia. Powoli zaczynała tracić także słuch. I, gdy była już bliska utraty przytomności, całkowicie przekonana, że umiera, usłyszała.: 
- Cholera, Nina, mówiłaś, że to niemożliwe, żeby zaczęła się przemieniać!

2 komentarze :

  1. Witaj! Właśnie przeczytałam wstawione rozdziały. Podoba mi się - budujesz napięcie, zapowiada się bardzo ciekawie, piszesz w płynny i przystępny sposób. Do tego jeszcze budujesz wszystko tak, że czytelnik nie wyobraża sobie zdarzeń, a po prostu je widzi. Podoba mi się, na pewno zostanę tu na dłużej.
    Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to długość pierwszego rozdziału - moim zdaniem lepiej by wyglądało, gdyby tworzył całość z drugim.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie:
    http://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. 40 yr old Human Resources Assistant IV Teador Pullin, hailing from Campbell River enjoys watching movies like Godzilla and Sewing. Took a trip to Sacred City of Caral-Supe Inner City and Harbour and drives a Ferrari 250 LM. fantastyczna tresc

    OdpowiedzUsuń

Made by Schizma