piątek, 6 stycznia 2017

Rozdział 1

- Dziękujemy za zakupy i zapraszamy ponownie. - Rzuciła Jo z uśmiechem do starszej pani, podając jej przez kasę jednorazową reklamówkę. Kobiecina odwzajemniła gest, po czym ruszyła do wyjścia ze sklepu. Josephine dobrze ją znała, mieszkała kilka domów dalej i zajmowała się swoimi uroczymi wnukami, kiedy ich rodzice byli w pracy. Często widywały się na porannych spacerach, ucinały krótką pogawędkę i rozchodziły się w swoich kierunkach. Niestety dzisiaj pani Collins nie mogła sobie na to pozwolić, ponieważ śpieszyła się na wieczorną mszę w okolicznym kościele, a musiała jeszcze zrobić kolację dla dzieci. Bardzo dobrze rozumiała jej pośpiech.
New Salem było niewielkim miasteczkiem, w którym ludzie się znali lub chociaż kojarzyli, w dodatku każdy był tutaj uprzejmy dla drugiego człowieka. Właśnie dlatego zdecydowała się tutaj zamieszkać, kiedy wyszła ze szpitala. Na początku wszyscy traktowali ją z lekkim dystansem i ostrożnością, ale w końcu pani Brown, u której zamieszkała, przekonała ich do niej. Dzięki temu Jo mogła powoli oswajać się z innymi, zacząć na spokojnie życie od nowa. Jedyne, co zostało jej z poprzedniego życia to imię i nazwisko: Josephine Lugo. To, oraz adres zamieszkania, miała wypisane na dowodzie, który znaleziono przy niej. Niestety nie miała odwagi, by wybrać się tam. Przynajmniej na razie.
Do sklepu wkroczyła dziewczyna o fioletowych, krótkich włosach. W ustach trzymała patyczek od lizaka i głośno wykłócała się z kimś przez telefon. Była ubrana na czarno, a jej ciężkie buty uderzały mocno o podłogę, zostawiając za sobą ślady błota. Poprawiła skórzaną kurtkę i od razu ruszyła na dział ze słodyczami.
- Mówiłam ci, że to miasteczko to był idiotyczny pomysł! Już nie powinno jej tutaj być! - Warczała do słuchawki, przeczesując przy tym swoje włosy.
- Przejezdni. - Odezwała się za nią koleżanka z pracy. Jo przeniosła na nią wzrok i podniosła się powoli, dziwnie pobudzona. Co chwilę pociągała nosem, jakby miała mieć katar, ale nie zapowiadało się na to. - Uważaj na siebie, Jo, strasznie leje na dworze. Trzymaj się. - Blondynka ścisnęła jej przedramię i uśmiechnęła się ciepło. Lugo odruchowo zerknęła w stronę okien i dopiero wtedy dostrzegła, że pogoda na dworze się pogorszyła. Przeklęła się w myślach, bo znów zapomniała parasola, a pani Brown ostrzegała ją przed tym. Westchnęła ciężko, ruszając na zaplecze. Trudno, jeśli pobiegnie szybko, sukienka nie będzie na tyle mokra, żeby zapewnić jej chorobę. 
- Dobranoc, Sophie. - Rzuciła i pomachała na pożegnanie.
- Możesz pożyczyć mój parasol, Josh przyjedzie po mnie rano, więc nie będzie mi potrzebny! - Zawołała za nią.
- Dziękuję! - Odkrzyknęła, nawiązując przy tym kontakt wzrokowy z krótkowłosą, krzykliwą dziewczyną. Jej niebieskie oczy wbiły się w nią jak noże, zaraz rozszerzając się ze zdziwienia. Jo natychmiast poczuła, jak włoski na całym ciele stają dęba, a dziwna adrenalina, której zaznała w dniu wybudzenia ze śpiączki, znów przepłynęła przez jej organizm. Przez sekundę miała wrażenie, że warknęła, kiedy chwytała za klamkę. Nieznajoma otworzyła usta, a patyczek wypadł z nich na podłogę, a zaraz za nim upadła paczka prażynek. Nie wiedzieć czemu, szatynka szarpnęła za drzwi i szybko wskoczyła do środka, ale udało jej się jeszcze usłyszeć:
- Miałaś rację! Znalazłam ją!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Made by Schizma